,,Można dać komuś
bardzo dużo i zranić, a można bardzo malutko i rozradować, jakby komuś skrzydła
przypiąć do ramion’’ -Kardynał Wyszyński
Nigdy wcześniej jej nie widziałam i już więcej nie
zobaczyłam. Nie wiem nawet jak miała na imię. Tak szybko jak się pojawiła tak
zniknęła. Mała śliczna dziewczynka, o cudnym szerokim i promiennym jak nasze
afrykańskie słońce uśmiechu.
Na holu trwa pokaz talentów z okazji Dnia
Niepodległości. Zambia jest
niepodległa
od 1964 roku. Tutaj w Zambii, to święto jest bardzo hucznie obchodzone. Całe
City of Hope jest wypełnione po brzegi dziećmi i młodzieżą. Trwa pokaz
akrobatów, który przyciąga uwagę publiczności. Wyciągam szyję najdłużej jak się
da aby coś zobaczyć. Rzeczywiście pokaz jest zjawiskowy. Nagle czuję jak u
moich nóg plącze się mała dziewczynka. Nie ma szans aby coś zobaczyć bo sięga
mi najwyżej do ud.
Biorę ją na ręce, aby
również mogła dostrzec choć rąbek pokazu. Lecz ona kładzie na moim ramieniu
główkę, obejmuję mi szyję swoimi małymi raczkami i z całej siły się przytula.
Czuję nawet jak bije jej małe serduszko. Gdy publiczność ochłonęła, siadam z
moją małą dziewczynką a ona nadal trzyma się kurczowo mojego ciała i
jednocześnie zasypuje mnie pytaniami.
Jedno z nich szczególnie utkwiło mi w
pamięci:
-Do you sleep alone? I can sleep with you- dodaje ze swoim
rozbrajającym uśmiechem.
Międzyczasie kątem
oka dostrzegam jak zazdrosnym okiem obserwują mnie nasze dzieci z City of Hope.
Odprowadzam moją dziewczynkę do bramy i żegnam ją. Ona natomiast rzuca mi się
na szyję i mówi
-I love you
so much, I will pray for you and I never
forget you.
I ja zapamiętam ją na zawsze, myślę sobie przyciskając ją
jeszcze mocniej do serca. Kiedy znika za bramą wciąż radośnie machając odwracam
się i patrzę na moje dziewczynki z City of Hope. Wszystkie stoją obrażone z
założonymi rękoma. Masija aż kipiąc z
zazdrości mówi do mnie:
-I don’t
love you because you told me that I am jealous…
Masija ma 7 lat I jest w City of Hope dopiero kilka tygodni.
Przyszła razem ze swoją starsza siostrą Edith.
Ich matka jest ciężko chora, ojciec nieznany… Masije od początku ujmuje
mnie swoją błyskotliwością i humorem. Każdego dnia pyta mnie się czy ją kocham
i czy usiądę koło niej na studying time i będę patrzyła jak pisze literki.
Pewnego wieczoru podbiegła do mnie i zapytała:
- Monika, What is Bozia? You are Bozia? Monika, you are my
Boziaaaaa- mówi do mnie przytulając się do mnie i pokazując swoje białe ząbki.
Czyni mi znak krzyża na czole i ucieka ciągle śmiejąc się.
Patrzę na moje dziewczynki, każda jest inna i każda
wyjątkowa. Chciałabym aby wszystkie czuły się równie drogocenne i kochane, bo
tego najbardziej potrzebują. Zazdrość jaka panuję między nimi jest bardzo
niszcząca. Widzę każdego dnia jak niegasnące pragnienie bycie zauważonym i
dostrzeżonym przeradza się w zaborczość. Pustkę jaką noszą w sobie z racji
braku miłości rodzicielskiej, z racji tak wielu zranień jest nie do
zapełnienia. I ja tej pustki nie zapełnię. Choć każdego dnia próbuję dać każdej
równy kawałek mojego serca. Bo godność i wyjątkowość można odnaleźć tylko w
sercu Boga…
Joice nosi na ramieniu torebkę zrobioną ze sznurka i pudełka
po proszku do prania. Kiedy rozwiązuje zadania z matematyki i zabraknie jej
paluszków do liczenia u rąk, liczy również na paluszkach u nóg. Kiedy wracam
wieczorami do swojego domku, podbiega do mnie owija swoje nóżki i rączki wokół
mnie niczym małpka i błaga mnie:
-Don’t
leave me, take me to your home…
Anna, nazywam ją My Little Angel,
bo rzeczywiście tak wygląda jak mały aniołek. Ostatnio kiedy nie dałam jej
plasterka w klinice, powiedziała do mnie: ,, Jezus kazał kochać swoich braci
jak siebie samego’’. A kiedy obraża się co się często zdarza, mówi do mnie: ,,
I’m not your Little Angel’’.
Natomiast Towanda podczas zajęć
chowa się pod stołem i zjada ołówki z prędkością światła. A Teresa ciągle
wsadza małą Adashę do beczki. Victoria lubi niespodziewanie wskakiwać mi na
plecy.
Alice jest moją perełką i ma najpiękniejszym uśmiech na
świecie. Kiedy siedzi koło mnie na mszy świętej i nadchodzi czas Komunii, mawia:
-Monika,
it’s time to eat
Alice ciągle opowiada
mi z jakim utęsknieniem czeka na swojego ojca, który miał ją odwiedzić już 2
tygodnie temu. Niestety do tej pory nie zjawił się. Natomiast Anna wraz ze
swoją starszą siostrą była ostatnio na spotkaniu ze swoją matka. Okazało się,
ze jednak mama nie przyszła gdyż miała inne plany…
Każdego dnia uczę się, że
im trudniejsze dziecko tym bardziej trzeba je kochać i akceptować mimo
wszystko. Często w swojej niemocy, zapominam o tym, że każde dziecko jest tutaj
błogosławieństwem i darem od Boga.