piątek, 30 listopada 2012

Dzień dziękczynienia


Wdzięczność rośnie z miłością. Taki napis wisi na holu przystrojonym tysiącem kwiatków, które razem z Wiolą robiłyśmy do nocy dzień wcześniej. Sala jest wypełniona gośćmi. Zostali zaproszeni wszyscy, którzy pomagają City of Hope, sponsorzy ale także Ci którzy wspierają duchowo i modlitewnie dzieło sióstr. Dlatego na sali nie mogło zabraknąć przedstawicieli różnych zakonów. Ku wielkiej radości Wioli, która kocha wszystkie zwierzęta jak św. Franciszek i franciszkanie pojawili się na uroczystości. Największą atrakcją wieczoru są nasze dziewczynki. Wszystkie wyglądają zjawiskowo. Mają na sobie odświętne stroje. Tańczą, śpiewają, odgrywają przedstawienia. Given śpiewa solo, Natasha tańczy Culture Dance na plecach Merry, Smal Angel czyli najmłodsze dziewczynki śpiewają swoimi cieniutkimi głosami. Starsze dziewczyny przedstawiają układy taneczne do europejskich hitów.
  
  
 Na ten dzień dziewczynki przygotowywały się wiele tygodni. Wszystkie zostały podzielone na różne sekcje przygotowawcze. 3 tygodnie prób tanecznych i muzycznych, 5 dni sprzątania, kilkanaście godzin pieczenia ciastek i dekorowania sali. To wszystko aby jak najlepiej zaprezentować się na scenie aby po prostu podziękować…
     
Dzisiaj wszystkie dziewczynki wyglądają pięknie, są uśmiechnięte i wystrojone. Jestem z nich dumna i cieszę się razem z nimi. Tutaj w City of Hope znalazły dom, mogą zdobywać wykształcenie. Przede wszystkim zostaje im przywrócona nadzieja. Nadzieja, która pozwala uwierzyć w siebie i w lepsze jutro. Nadzieja, która przywraca godność i wartość człowieka.
     
18-letnia Sharon, właśnie skończyła 12 klasę. Przyszła do City of Hope kiedy miała zaledwie 6 lat. Za kilka miesięcy będzie studiowała na uniwersytecie. Sharon jest piękna i mądra. Świetnie gra na bębnach. Dzisiaj prowadzi całą uroczystość. Zapowiada kolejne grupy taneczne. Bije od niej skromność i prostota. Kiedyś podczas jednej z naszych rozmów zapytałam ją jakiego chciałaby mieć męża. Odpowiedziała, że przede wszystkim pokornego, który będzie szanował zarówno ją jak i ich dzieci. Mam nadzieję, że każda dziewczynka w City of Hope będzie w przyszłości jak Sharon, która jest i dla mnie przykładem.
     
Dzień Dziękczynienia dotyczy również mnie. Uzmysławiam sobie jakim wielkim darem jest dla mnie ta misja. Choć ciągle potykam się na drodze, którą idę to jednocześnie codziennie uczę się tutaj pokory. Pokory, która każe mi wierzyć mimo wszystko, kochać mimo wszystko i czynić dobro mimo wszystko. Choć zmęczenie nieraz zakleja oczy, bezsilność rozkłada na łopatki a niemoc odbiera siły aby stawić czoła kolejnym piętrzącym się trudnościom. Misje każdego dnia uczą mnie życia. Przede wszystkim uzmysławiam sobie jak wiele posiadam i jak bardzo jestem obdarowana.
      
Dzień Dziękczynienia dotyczy również wszystkich tych, którzy mi pomogli aby długo pielęgnowane marzenie wyjazdu na misje stało się rzeczywistością. Dziękuję Bogu za nich jak i za moich aniołów czyli wszystkich tych którzy wspierają mnie modlitwą, bez której nie jestem wstanie tutaj nic uczynić. Bł. Matka Teresa mawiała, że bez modlitwy jesteśmy zbyt ubodzy aby pomagać biednym. I ja się pod tymi słowami podpisuje. 

Uroczystość dziękczynienia przerywa intensywny deszcz i grzmoty. To znak, że rozpoczęła się pora deszczowa w Afryce, tak długo wyczekiwana przez wszystkich. Biegniemy z Wiolą do naszego domku. Czeka nas kolejna kolacja przy świeczkach. A jutro zakładamy kalosze:)
  
 

niedziela, 18 listopada 2012

Miłość nie zazdrości


,,Można dać komuś bardzo dużo i zranić, a można bardzo malutko i rozradować, jakby komuś skrzydła przypiąć do ramion’’      -Kardynał Wyszyński

Nigdy wcześniej jej nie widziałam i już więcej nie zobaczyłam. Nie wiem nawet jak miała na imię. Tak szybko jak się pojawiła tak zniknęła. Mała śliczna dziewczynka, o cudnym szerokim i promiennym jak nasze afrykańskie słońce uśmiechu. 


   
Na holu trwa pokaz talentów z okazji Dnia Niepodległości. Zambia jest  niepodległa od 1964 roku. Tutaj w Zambii, to święto jest bardzo hucznie obchodzone. Całe City of Hope jest wypełnione po brzegi dziećmi i młodzieżą. Trwa pokaz akrobatów, który przyciąga uwagę publiczności. Wyciągam szyję najdłużej jak się da aby coś zobaczyć. Rzeczywiście pokaz jest zjawiskowy. Nagle czuję jak u moich nóg plącze się mała dziewczynka. Nie ma szans aby coś zobaczyć bo sięga mi najwyżej do ud.  Biorę ją na ręce, aby również mogła dostrzec choć rąbek pokazu. Lecz ona kładzie na moim ramieniu główkę, obejmuję mi szyję swoimi małymi raczkami i z całej siły się przytula. Czuję nawet jak bije jej małe serduszko. Gdy publiczność ochłonęła, siadam z moją małą dziewczynką a ona nadal trzyma się kurczowo mojego ciała i jednocześnie zasypuje mnie pytaniami.
Jedno z nich szczególnie utkwiło mi w pamięci:

-Do you sleep alone? I can sleep with you- dodaje ze swoim rozbrajającym uśmiechem.

 Międzyczasie kątem oka dostrzegam jak zazdrosnym okiem obserwują mnie nasze dzieci z City of Hope. Odprowadzam moją dziewczynkę do bramy i żegnam ją. Ona natomiast rzuca mi się na szyję i mówi
  
-I love you so much,  I will pray for you and I never forget you.
    
I ja zapamiętam ją na zawsze, myślę sobie przyciskając ją jeszcze mocniej do serca. Kiedy znika za bramą wciąż radośnie machając odwracam się i patrzę na moje dziewczynki z City of Hope. Wszystkie stoją obrażone z założonymi rękoma.  Masija aż kipiąc z zazdrości mówi do mnie:
   
-I don’t love you because you told me that I am jealous… 
  
Masija ma 7 lat I jest w City of Hope dopiero kilka tygodni. Przyszła razem ze swoją starsza siostrą Edith.  Ich matka jest ciężko chora, ojciec nieznany… Masije od początku ujmuje mnie swoją błyskotliwością i humorem. Każdego dnia pyta mnie się czy ją kocham i czy usiądę koło niej na studying time i będę patrzyła jak pisze literki. 
Pewnego wieczoru podbiegła do mnie i zapytała:
  
- Monika, What is Bozia? You are Bozia? Monika, you are my Boziaaaaa- mówi do mnie przytulając się do mnie i pokazując swoje białe ząbki. Czyni mi znak krzyża na czole i ucieka ciągle śmiejąc się.

  
Patrzę na moje dziewczynki, każda jest inna i każda wyjątkowa. Chciałabym aby wszystkie czuły się równie drogocenne i kochane, bo tego najbardziej potrzebują. Zazdrość jaka panuję między nimi jest bardzo niszcząca. Widzę każdego dnia jak niegasnące pragnienie bycie zauważonym i dostrzeżonym przeradza się w zaborczość. Pustkę jaką noszą w sobie z racji braku miłości rodzicielskiej, z racji tak wielu zranień jest nie do zapełnienia. I ja tej pustki nie zapełnię. Choć każdego dnia próbuję dać każdej równy kawałek mojego serca. Bo godność i wyjątkowość można odnaleźć tylko w sercu Boga…
  
Joice nosi na ramieniu torebkę zrobioną ze sznurka i pudełka po proszku do prania. Kiedy rozwiązuje zadania z matematyki i zabraknie jej paluszków do liczenia u rąk, liczy również na paluszkach u nóg. Kiedy wracam wieczorami do swojego domku, podbiega do mnie owija swoje nóżki i rączki wokół mnie niczym małpka i błaga mnie:
-Don’t leave me, take me to your home…
  
Anna, nazywam ją My Little Angel, bo rzeczywiście tak wygląda jak mały aniołek. Ostatnio kiedy nie dałam jej plasterka w klinice, powiedziała do mnie: ,, Jezus kazał kochać swoich braci jak siebie samego’’. A kiedy obraża się co się często zdarza, mówi do mnie: ,, I’m not your Little Angel’’.
Natomiast Towanda podczas zajęć chowa się pod stołem i zjada ołówki z prędkością światła. A Teresa ciągle wsadza małą Adashę do beczki. Victoria lubi niespodziewanie wskakiwać mi na plecy. 
  
Alice jest moją perełką i ma najpiękniejszym uśmiech na świecie. Kiedy siedzi koło mnie na mszy świętej i nadchodzi czas Komunii, mawia:

-Monika, it’s time to eat

Alice ciągle  opowiada mi z jakim utęsknieniem czeka na swojego ojca, który miał ją odwiedzić już 2 tygodnie temu. Niestety do tej pory nie zjawił się. Natomiast Anna wraz ze swoją starszą siostrą była ostatnio na spotkaniu ze swoją matka. Okazało się, ze jednak mama nie przyszła gdyż miała inne plany…
  
Każdego dnia uczę się, że  im trudniejsze dziecko tym bardziej trzeba je kochać i akceptować mimo wszystko. Często w swojej niemocy, zapominam o tym, że każde dziecko jest tutaj błogosławieństwem i darem od Boga. 

sobota, 10 listopada 2012

CMENTARZ DLA ANIOŁÓW



Podobno z braku chleba, ludzie wędrują do nieba. A czy nie z braku miłości, więcej osób tam gości?
Bł. Matka Teresa z Kalkuty
                         

Widziałeś kiedyś Anioła? Odpowiesz, że tak. Jest wiele aniołów czyli dobrych ludzi tzw. aniołowie w ludzkich przebraniach. Lecz istnieją jeszcze inne anioły, sądzę że najdroższe w oczach Boga. Myślę tutaj o maleńkich dzieciach, które żyły za krótko… 
      
Jesteśmy na cmentarzu w Kasisi, 40 km od Lusaki. Pochowani tu są między innymi polscy misjonarze i misjonarki. Ksiądz Krzysztof, zaprzyjaźniony salezjanin zabrał mnie i Wiolę w to szczególne miejsce. Groby są bardzo zaniedbane. Nie ma tu zwyczaju odwiedzania czy sprzątania nagrobków. Zambijczycy boją się cmentarzów. Dla nich jest to miejsce przebywania duchów. Wiara w czary i złe duchy jest tutaj na porządku dziennym. Magia ciągle ma ogromny wpływ na wartości tutejszych ludzi. Dlatego rodziny nie przychodzą do bliskich na cmentarze, nikt nie modli się za zmarłych.
         
Idziemy do oddzielnej części cmentarza. Pierwsze co mnie uderza to rozmiary nagrobków. Są tak maleńkie, że od razu przyciągają moja uwagę. Tutaj leżą małe dzieci. Patrzę na skromne napisy: BWALYA BEVARY 5 miesięcy, KWENDA DANNY 1.5 miesiąca, MWABA ESNART 3 tygodnie… Aż boję się czytać dalej. 

         
Przechodzimy do najbardziej zaniedbanej części cmentarza. Rozglądam się dookoła. Widzę tylko małe usypane kupki ziemi, najpierw kilkanaście lecz podnoszę wzrok i widzę kilkadziesiąt a może i więcej, całe pole. W każdą górkę ziemi o długości 50 cm włożony jest słoik, służący za znicz. Każda niedbale usypana kupka ziemi to jeden grób. Grób maleńkiego, nieznanego i dawno zapomnianego dziecka. Jak miało na imię, ile miało lat, miesięcy, dni? Tego nikt nie wie… 
     
-Tutaj leżą małe aniołki- głos księdza Krzysztofa przerywa ciszę jaka panuję między nami. Wymowną ciszę, która pozwala nam usłyszeć śpiew aniołów czy trzepot anielskich skrzydeł.
       
Na samym końcu cmentarza stoi mała, skromna figurka Dzieciątka Jezus w towarzystwie chaszczy gdzie grasuje niejeden wąż. Jest tak samo zakurzona i zaniedbana jak groby aniołków. Figurka stoi wiernie. Pomimo, że nikt tu nie przychodzi i nikt nie modli się. Bo nikt nie wie, że jest to cmentarz dla aniołów…
        
Kilometr od cmentarza znajduję się ogromny sierociniec prowadzony przez Siostry Służebniczki Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej z Kasisi. Znalazło tutaj schronienie ponad 250 dzieci w wieku od kilku tygodni do 18 roku życia. Znajduję się tutaj również hospicjum dla dzieci nieuleczalnie chorych. Patrzę na nie, przytulam je myślę sobie że są nieuleczalnie chore przede wszystkim na brak miłości bo zostały porzucone przez rodziców. 
      
Zastanawiałeś się kiedyś jakie to uczucie przytulić dziecko, które nikt nie przytula? A może nigdy nie było przytulane? Czy patrzyłeś kiedyś w oczy dziecka, które nigdy nie zaznało miłości? I nie wie co to miłość choć tak desperacko jej pragnie…Dotykam dzieci, które za kilka tygodni czy miesięcy umrą. Zastanawiam się na co bardziej chorują na AIDS czy na brak miłości. Nie zdają sobie sprawy, że niebawem staną się Aniołami…


Tego dnia wieczorem , siedząc pod moskitierą trzymam w dłoniach Krzyż Misyjny, przyciskam go mocno do serca  i dziękuję. Nie tylko za miniony dzień, za dar misji i za kochaną Wiolę, które wspiera mnie każdego dnia. Przede wszystkim dziękuję za dar życia i zdrowia. Dziękuję również za dar moich wspaniałych rodziców. I uświadamiam sobie, że to są najdroższe dary jakie otrzymałam od Boga.

sobota, 3 listopada 2012

YOU ARE LOVED

,,Miłość, aby była prawdziwa, musi kosztować, musi boleć, musi ogałacać nas z siebie samych’’–Matka Teresa


-Ile lat ma Pan Jezus?  100?
-Nie Tereso, 33
-A Maryja i Józef ile mają lat?
               
Uśmiecham się do Teresy  i próbuję odpowiedzieć na wszystkie nurtujące ją pytania. Siedzimy razem na krawężniku przed szkolną kliniką gdzie przyjmuję małych pacjentów. Teresa przychodzi codziennie. Na szczęście nie jest chora. Czasem tylko wyszykuje na swoim ciele małe zadraśnięcia tylko po to abym dała jej plasterek. Kilka razy przynosiła mi do zszycia swoją podartą torbę, w której nosi zeszyty do szkoły. Przede wszystkim jednak chce porozmawiać i przytulić się. Teresa ma 11 lat i jest dzieckiem ulicy...


               
W każdą niedzielę po porannej mszy świętej razem z Wiolą odwiedzamy dom dla dzieci ulicy u Mamy Carol. O tej cudownej kobiecie słyszałam już dużo będąc jeszcze w Polsce. Jest amerykanką, która poświęciła całe życie dla dzieci z marginesu społecznego. Pracuje z wielkim oddaniem aby zapewnić dzieciom lepszą przyszłość ale przede wszystkim pragnie aby każde czuło się kochane i wyjątkowe. Nad wejściem do domu wisi duży i wyraźny napis „YOU ARE LOVED”. W domu Mamy Carol mieszka koło 30 chłopaków i kilka dziewczynek m.in. Teresa. Schronienie znalazła tu również młoda kobieta samotnie wychowująca dwoje dzieci w tym 4 letnią Merry, która w zeszłą niedzielę biegała i chwaliła się wszystkim, że ma dziś urodziny. Bieda jaką zobaczyłam w tym domu bardzo mnie uderzyła. Chłopcom brakuje dosłownie wszystkiego. Mimo tego nie schodzi im uśmiech z twarzy a ich wdzięczność i dobroć jest tak ogromna, że aż mnie onieśmiela. Bardzo cieszą się gdy przychodzimy. Tak naprawdę, nie robimy nic wielkiego. Gramy z nimi w piłkę, pomagamy sprzątać, rozmawiamy. Sama nasza obecność jest dla nich wystarczające. Dzieci już w kościele nas wypatrują. 12 -letni David zawsze siada koło mnie, trzyma moją dłoń i przez ponad 2 godziny bo tyle trwa msza w Afryce, uśmiecha się do mnie szeroko pokazując swoje białe ząbki.
David
               
Pewnego razu  16-letni Augustin, podchodzi do mnie i pyta gdzie mam swój różaniec. W Zambii jest zwyczaj noszenia różańców na szyi. W poprzednią niedziele wszyscy chłopcy jak i my wolontariuszki dostaliśmy różańce od braci, nowicjuszy którzy razem z nami odwiedzają chłopców i uczą ich modlitwy. Mój różaniec niestety pękł. Wyjaśniłam Augustinowi, a on nagle zniknął bez słowa. Za chwilę wrócił ze swoim różańcem i mi go wręczył. Teraz błękitny, plastikowy różaniec stał mi się bardzo bliski bo dany z serca. A smutne oczy Augustina uczą mnie co niedzielę pokory i dobroci.
Augustin
          
Mama Carol zawsze mówi: Próbuje im pokazać, że jest ktoś kto ich kocha: Bóg i potem ja…