czwartek, 27 lutego 2014


Z dedykacją dla moich najmniejszych:


"Chciałabym być małym ptakiem, który lata pod niebem
i śpiewa piękną kołysankę, by utulić cię do snu
Chciałabym być małym dzieckiem,
by doświadczyć w moim sercu miłości mamy
Chciałbym być płynącą rzeką i cieszyć się pięknem natury
Chciałabym być aniołem, który jest z Tobą w dobrym i złym czasie
Chciałabym być szczęściem dawanym wszystkim ludziom
Chciałabym być krwią, która Cię chroni
Chciałabym być łzami, by wyrazić moje uczucia
Chciałabym być solą, by dać Ci odrobinę smaku
Chciałabym być małym światłem tak bardzo niewinnym
Chciałbym być delikatnym kwiatem dającym wszystkim zapach
Chciałabym być miłością, tak bardzo delikatną
Chciałabym być dobrą wróżką, która Cię pocieszy,
poprowadzi i pomoże podczas trudności
Chciałabym być Twoim sercem,
by znać czym jest ból i cierpienie innych i bić miłością."

-  wiersz napisany przez niewidomą dziewczynkę z sierocińca o imieniu Yesumana

niedziela, 1 września 2013

POŻEGANIE Z AFRYKĄ




"Jezus powiedział, że cokolwiek czynimy najmniejszemu z jego braci, czynimy jemu [...] Kiedy przyjmujesz dziecko w moim imieniu, przyjmujesz mnie. W każdym dziecku jest wizerunek Boga, niezależnie od tego, jakie jest to dziecko - niepełnosprawne, piękne czy brzydkie. Jest to przepiękny wizerunek Boga, stworzony do większych rzeczy: do tego, by kochać i być kochanym." 
                                                                                                       -bł. Matka Teresa z Kalkuty                                    
       


 
Zamykam oczy, wyciszam zmysły i ... przenoszę się do City of Hope, do miejsca gdzie przez ostatni rok był to mój dom, gdzie na zawsze pozostanie kawałek mojego serca. Próbuje przypomnieć sobie moje dziewczynki, ich uśmiechy, twarze, gesty, ostanie słowa.  Każdą po kolei, a było ich ponad 50. Małą Allice, która najczęściej udawała chorą; Anne, która codziennie rano na przywitanie rzucała mi się na szyję; Florence, która po roku pracy nadal nie chce pisać i czytać; Yoyce, która codziennie przychodziła pod nasz domek z nadzieją na otrzymanie cukierka;  Victorie, która zawsze się spóźniała na wspólne odrabianie pracy domowej. Każda z nich jest inna i każda wyjątkowa. Próbuje zachować w pamięci jak najwięcej wspomnień, szczegółów i boję się, ze kiedyś one ulecą, że będzie ich coraz mniej... Jestem już 2 tygodnie w Polsce, codziennie kiedy budzę się zastanawiam się, gdzie jestem. Już nie słyszę wieczornych koncertów świerszczy, szelestu palmowych liści pod moim domkiem, nie widzę tak gwieździstego nieba, nie czuję zapachu gotowanej shimy…
  
 
Tęsknie za Afryką, z każdym dniem coraz bardziej. Za jej prostotą życia, niewypowiedzianą pogodą ducha, wielkością w znoszeniu cierpienia. Tęsknie za słońcem, tak gorącym aby móc wstanie rozpalić każde nawet najbardziej zatwardziałe serce. Przede wszystkim  tęsknię za ludźmi, z którymi było dane mi żyć, za moimi dziećmi: z naszego sierocińca, ze szkoły, za chłopakami od Mamy Carol. Każde dziecko było dla mnie błogosławieństwem.

    

 
   
pożegnanie w szkole


  

Patrzę za siebie…na to, co minęło. Żadne słowa nie są wstanie wyrazić jak było, jak podsumować ten rok. Nie widzę owoców mojej pracy, ale czy musze je widzieć? Przecież nie przyjechałam tutaj dla owoców, przyjechałam tutaj aby uczyć się kochać Boga i wszystkich ludzi których spotkałam na mojej misyjnej drodze. Nie uczyniłam tutaj nic wielkiego, nie wybudowałam szkoły czy przedszkola, nie rozkręciłam oratorium, nie wprowadziłam żadnych diametralnych zmian. Moja misja polegała na pokornym trwaniu przy drugim człowieku, często o bardzo poranionym sercu, na znajdowaniu oblicza opuszczonego i odrzuconego Jezusa. Moja misja to także modlitwa. Ta wspólna razem z dziećmi w intencjach ich rodzin i w intencji uzdrowienia ich małych serduszek czy ta wieczorna tylko z Wiolą często już przy świeczce gdy zabrakło prądu i ta moja osobista przed zaśnięciem kiedy trzymałam w swoich dłoniach mój mały Krzyż Misyjny i ofiarowałam każdy dzień Bogu. Byłam tylko narzędziem w ręku Pana, który w swej dobroci zechciał się mną posłużyć. Dzień po dniu pokonywałam moje słabości i zmęczenie. Moją niedoskonałość. Pomagałam innym kochać Boga nawet jeśli sama tego jeszcze nie potrafię. Jemu nie przeszkadzają moje  ograniczenia i ubóstwo
   

  


Moje serce przepełnione jest wdzięcznością. Za każdy dzień, każdą chwilę, każde doświadczenie zarówno to trudne jak i to piękne.
  
Dziękuję Ci Panie za ten rok. Bo był to rok wiary dla mnie. Rok w bliskości Boga i drugiego człowieka. Dziękuję Ci za każde z moich dzieci, za te bardzo kochane i te, które tak trudno było mi kochać. Dziękuję, że pokazałeś że im trudniejsze dziecko tym bardziej wymaga mojej uwagi, troski. Bo Ci, którzy odrzucają Twoją miłość, w rzeczywistości najbardziej jej potrzebują. 
  
Dziękuję Ci za mój krzyż, czasami tak ciężki, że  musiałam się zatrzymać na mojej misyjnej drodze…ale w takich momentach na nowo odkrywałam Ciebie, bo Ty jesteś najbliżej nas podczas cierpienia. Pan zsyła na nas różne doświadczenia aby jeszcze bardziej nas do siebie przyciągnąć. Dziękuję Ci za każdą moja chorobę, trudność, ciemność,  dzięki temu mogłam moje cierpienie ofiarować w czyjejś intencji.
  
 


 Dziękuję Ci za Wiolę, moją towarzyszkę misyjna i serdeczna przyjaciółkę, która dzieliła ze mną moje radości i smutki, która zawsze była obok mnie. Wioluś, dziękuję ze jesteś, a jesteś prawdziwym skarbem dla mnie i wielu innych. Pamiętaj, że bardzo Cie kocham:)
  






Dziękuję Ci Panie za wszystkich w Polsce, którzy czekali na mnie. Za moich kochanych rodziców, przyjaciół, wspaniałą Grupę Misyjną, której tak dużo zawdzięczam.
  
Dziękuję, za każdy list, paczkę, meil, smsa, za każdą modlitwę i myśl skierowaną ku mnie.



 


Pan Bóg jest Miłością! Dlatego stworzył nam serce tak sprytnie, że naprawdę szczęśliwe potrafi być tylko wtedy, gdy uszczęśliwia nie siebie ale innych. Pan Bóg chciał, abyśmy się wzajemnie o siebie troszczyli, pomagali sobie, dzielili się ze sobą. Tam właśnie ukrył dla nas szczęście. Rok spędzony w Afryce, był najpiękniejszym rokiem mojego życia. Bo tylko dając, otrzymujemy. Ja otrzymałam pokój w sercu, radość i szczęście.
 
  

  

 
Zachęcam aby otworzyć szeroko oczy, na pewno każdy z Was jest w stanie zobaczyć w swoim otoczeniu ,, Małą Afrykę’’- potrzebującą pomocy, opuszczonego Jezusa, czekającego na Twoje dobre słowo, uśmiech, gest dobroci…

“Kalkutę możesz znaleźć wszędzie, jeśli masz szeroko otwarte oczy. Wszędzie są ludzie niekochani, niechciani, pozbawieni opieki, odrzuceni, zapomniani (...). Gdy idziecie do osoby samotnej, aby trochę z nią pobyć, siadacie obok i słuchacie jej, albo gdy zanosicie komuś kwiaty, albo czyścicie ubranie i sprzątacie dom – jest to bardzo godne podziwu. Nie ważne jak mały jest gest, który czynimy. W godzinie śmierci, kiedy zobaczymy Boga twarzą w twarz, będziemy sądzeni z miłości. Nie będzie się liczyć to, co uczyniliśmy, ale z jaką miłością to czyniliśmy”.
 - Matka Teresa


  
,,Nigdy nie zapominaj o tym, że Bóg uczynił z Ciebie swego przyjaciela’’


,,Najpiękniejszy ze wszystkich darów jest każdy rozpoczynający się dzień."





 


 


niedziela, 23 czerwca 2013

WIERNA RZEKA



  


Jest taka opowieść w Afryce o rzece, która miała oczy... płynęła szybko, a zatrzymywała się tylko tam, gdzie byli ludzie. Chciała ich poznać i dotknąć mądrości życia. Spotkała więc tych bardzo biednych, którzy nie mieli prawa głosu ani pieniędzy. Pracowali ciężko od rana do wieczora, by przetrwać każdy następny dzień. Wieczorami siadali razem i słuchali głosu milczącej sawanny, bo nie mieli prądu, ani telewizji. Dzielili się tym, co mieli, i płakali, kiedy zabrakło kogoś... Rzeka zabrała ich bycie razem i milczenie, jako mądrość.. potem płynęła dalej. 


W mieście spotkała ludzi zapracowanych i biegających szybko. Wieczorami byli tak zmęczeni, że nie mieli czasu, by być razem... ale byli silni i pewni siebie, a społeczeństwo ich szanowało. Wielu z nich dostało nawet ordery za osiągnięcia... Rzeka zabrała ich pracowitość jako mądrość. Nocą spotykała ludzi, którzy pili trochę za wiele, wolne kobiety, które kochały się na ulicy, by zarobić coś na następny dzień, i dzieci śpiące na ulicy, a przykryte papierami przed moskitami... rzeka zabrała ich ciągłe próby zaczynania od nowa - jako mądrość... I tak płynęła dalej zabierając tylko, to co dobre - ludzka mądrość! 
  


 
  

Życie jest zbyt wielkie, by je sądzić. Wędrując drogami Afryki, trzeba być jak rzeka, która ma oczy otwarte, by zabierać to, co dobre, i uczynić z tego swą mądrość serca.  Jestem już 10 miesięcy  w Afryce. Codziennie stykam się z cierpieniem i niesprawiedliwością, z własną niemocą i bezsilnością. Mimo tego codziennie dostrzegam promyki nadziei i radości, które rozświetlają moje życie misyjne i dodają skrzydeł. Życie na czarnym kontynencie nauczyło mnie być właśnie jak wierna rzeka, dostrzegać dobro tam gdzie jest zło, światło tam gdzie panuje ciemność, radość pomimo smutku, nadzieje pomimo cierpienia.

  
  
  
 
 

   Gdybym zaczęła oceniać i sądzić, wprowadzać w życie własne pomysły i ideały, szukać odpowiedzi na wszystkie pytania, walczyć z każdym podmuchem wiatru, nigdy nie byłabym tutaj szczęśliwa. Mądrość - niewypowiedzianych słów, porażek, ciągłego zaczynania od nowa, milczenia, nieprzespanych nocy, poranków z gorącym słońcem... to dnie w Afryce u boku człowieka o innym kolorze skóry, ale o tym samym sercu.  
  
  


niedziela, 16 czerwca 2013

PLASTEREK SZCZESCIA



 " Największą chorobą naszych czasów nie jest trąd czy gruźlica, lecz raczej doświadczenie tego, że się jest nie chcianym, porzuconym, zdradzonym przez wszystkich. Największym złem jest brak miłości i miłosierdzia, okrutna obojętność wobec bliźniego, który wyrzucony został przez margines życia  wskutek wyzysku, nędzy, choroby."
- Matka Teresa






Monika, I’m sick – krzyczą dzieci z daleka gdziekolwiek mnie zobaczą, na przerwie w szkole, w drodze do kościoła, przez okno w klasie podczas lekcji. To takie standardowe pozdrowienie mnie.  Zawsze na takie przywitanie uśmiecham się szeroko i zapraszam wszystkich do szkolnej kliniki, w której codziennie pracuję przez prawie 3 godziny przyjmując małych pacjentów. Szkoła w City of Hope liczy ponad 800 dzieci dlatego chorych nigdy nie brakuje. Klinika to wielkie słowo. Jest to mały okrągły, żółty domek, w środku znajduję się tylko jedna szafka na leki, 5 krzeseł i dwa stoły. Z jakimi przypadkami najczęściej się stykam? Przychodzą dzieci chore na grypę, kaszlące, zasmarkane, z bólem brzucha, głowy, gardła, ze skaleczeniami i zwichnięciami.  Często narzekają na ból całego ciała co jest pierwszym i podstawowym objawem malarii. Czasami muszę spakować szafkę leków w małą białą skrzynkę z czerwonym krzyżem. Tak się dzieję kiedy jadę z dziećmi na zawody. Biorę przede wszystkim dużą ilość żelu przeciwbólowego na bóle mięśni oraz glukozę na zasłabnięcia.
 
MEMO
W porze deszczowej główną przypadłością dzieci są ropiejące rany na nogach i rękach. Niejednokrotniemają ich po kilkanaście a z powodu braku zachowania podstawowych zasad higieny bardzo trudno się goją. Często tygodniami leczyłam rany, które z dnia na dzień stawały się coraz  głębsze.  Memo ma 12 lat i jest chora na AIDS. Jej rodzice zmarli gdy miała 4 latka. Przyszła do City of Hope w styczniu. Po kilku dniach od jej przybycia, siostra poprosiła mnie abym zajęła się jej ranami na nogach i rękach. Układ odpornościowy Memo jest bardzo słaby stąd ilość ran jest większa niż u zdrowych dzieci. Kiedy zobaczyłam po raz pierwszy ropiejące i ciągle krwawiące rany Memo, byłam przerażona. Łzy stanęły mi w oczach, jej cierpienie stałą się i moim udziałem. Zmiana opatrunków zajmowała mi ok. 1 godziny, 2 razy dziennie. Wieczorami czyniłam to przy latarce bo nie mam światła w klinice. Memo bardzo cierpiała ale jej odwaga i ciepliwość, z jaką znosiła ból i mnie dodawały sił.  Przez ok. 2 tygodnie Memo była moją najważniejszą pacjentką. Stała się również moją przyjaciółką mimo że niewiele rozmawiałyśmy. Memo jest ciągle uśmiechnięta, nigdy nie słyszałam aby narzekała czy użalała się nad sobą. Jest dla mnie wzorem i dziękują Bogu, że ją poznałam.
  

  
Niejednokrotnie moje umiejętności i wyposażenie medyczne nie są wystarczające, wtedy jadę  z dzieckiem do pobliskiego szpitala. Tak  było z Nelsonem, chorym na malarie, gorączka go tak sponiewierała, że musielismy natychmiast jechac do szpitala.  Podobna sytuacja byla z 12 letnią Dorris, która zemdlała wskutek  ataku astmatycznego podczas lekcji.


 


Nie zawsze jednak szpital jest w pobliżu. 17-letni Sam mieszka na farmie, w jednym z domów mamy Carol, która opiekuję się dziećmi ulicy. 2 miesiące temu pojechałyśmy z Wiolą odwiedzić dzieci na farmie. Pewnego wieczoru Sam zachorował na malarie. Jego stan był bardzo poważny. Gorączka  41 stopni zagrażała życiu. Leki, które podawałam nie pomagały gdyż Sam wszystko zwracał. Farma jest położona w środku buszu, do pobliskiego szpitala jest bardzo daleko a my nie mieliśmy auta. Nie było w domu nikogo z opiekunów, dzieci patrzyły się na mnie wzrokiem proszącym abym coś zrobiła. Pamiętam jak bezsilna i pełna niemocy siedziałam przy łóżku Sama i …modliłam się o uratowanie jego życia. W takich momentach wszystko inne przestaje się liczyć. Cały świat jakby się zatrzymał. Liczył się tylko Sam i jego zdrowie. Dzięki Bogu Sam rano poczuł się lepiej. 
   
ANNA

Jednak moi pacjenci to nie tylko dzieci chore. To również dzieci pragnące uwagi, zainteresowania czy po prostu zwykłej rozmowy . I tak do kliniki codziennie przychodzi po kilkadziesiąt dzieci. Kiedy mnie widzą, nagle stają się chore. Mam świadomość, że część moich małych pacjentów tylko udaje choroby, w rzeczywistości bardzo chcieliby być chorzy. A dlaczego? Bo potrzebują dotyku i troski. Bardzo często ich ciało jest zdrowe ale dusza poraniona z poczucia bycia niechcianym i niekochanym. Na to dużo trudniej znaleźć lekarstwo... Codziennie dzieci proszą mnie abym przykleiła im plasterek. Mała Anna nazywana przez nas Aniołkiem pokazuje mi swoją ranę na rączce. Przyglądam się i nic nie widzę. Anna upiera się, że ją bardzo boli i nie może pisać na lekcji. Grozi mi, że powie siostrze. Innym razem oświadcza:
-,, Jezus powiedział że mamy kochać bliźniego jak siebie samego”
Kiedy przyklejam Annie plasterek, na jej twarzy natychmiast pojawia się uśmiech a oczy błyszczą z radości. Nigdy nie pomyślałabym, że zwykły plasterek może dać dziecku tyle szczęścia. Większość plasterków jakie naklejam dzieciom, nie goją ran bo w rzeczywistości nie ma nawet żadnego zadraśnięcia. Moze jednak w ten sposób leczę ranę duszy, która pragnie być zauważona i pokochana. Dlatego nigdy nie odmawiam plasterków dzieciom.
  

Dzieci często bardziej potrzebują spojrzenia, rozmowy, uśmiechu niż leków. I tak do kliniki przychodzą dzieci aby pograć ze mną w łapki, onse madonse, mone makarone i inne gry. W wolnych chwilach dają im kolorowanki, które następnego dnia przynoszą mi już pokolorowane i proszą abym przykleiła na ścianę. Proszą o pomoc w pracy domowej, opowiadają mi o swojej rodzinie, przytulają się, chowają pod stołem czy za szafką bawiąc się w chowanego, oferuja pomoc w sprzataniu kliniki.
   

Czas jaki spędzam w klinice jest moim najbardziej wyczekiwanym czasem w przeciągu całego dnia. Cieszę się, że w ten sposób mogę pomagać dzieciom. Nigdy nie wiedziałam, że plasterek zagoi każdą najmniejszą rankę a witamina pomoże w każdej chorobie to jednak uczę się jak przynieść ulgę małemu zbolałemu sercu.