niedziela, 6 stycznia 2013

Najdroższy prezent



"Wśród najuboższych, wśród najbiedniejszych rodzi się światło,nic go nie zmniejszy.
Nic go nie zmniejszy, nic go nie zaćmi, w tym oto blasku jesteśmy braćmi.
W sercach nam będzie rosło i żyło prawdą najtkliwszą co zwie się Miłość.
Choć ciemność w koło i wicher wieje, jasno lśni gwiazda ponad Betlejem."

 8 letnia Towanda, nie wie co to są święta. Nigdy nie doświadczyła rodzinnej atmosfery. Jej rodzice zmarli 
kilka lat temu. Przyszła do City of Hope w czerwcu. Towanda jest piękna, lubi bawić się w berka i cudnie się uśmiecha ale ma przeraźliwie smutne oczy. Są smutne nawet gdy się śmieje. Towanda jest wycofana i cicha, nie odpowiada na pytania jakby żyła w innym świecie. Jakby ciągle była myślami w świecie wyobraźni. Co może sobie wyobrażać? Ze ma kochających rodziców, liczną rodzinę, prezenty na święta, pyszne świąteczne potrawy…
Towanda

Towanda na kilka dni przed świętami zachorowała na malarie. Patrzyłam jak słaniała półprzezroczysta po naszej placówce. Te święta musiały być dla niej bardzo smutne. Razem z Towandą zostało na święta w City of Hope 13 dziewczynek. Nie miały gdzie i do kogo pojechać. Nie mają nikogo, kto mógłby je przygarnąć. Reszta dziewczynek czyli około 40 pojechały do swoich rodzin, dalekich krewnych.

I ja zostałam w City of Hope. Te święta były dla mnie wyjątkowe i piękne. Bo spędziłam je z naszymi dziećmi. W tym roku nie poczułam zapachu żywej choinki, nie jadłam 12 potraw, nie połamałam się opłatkiem najbliższymi, nie zaśpiewałam ani jednej polskiej kolędy, nie dostałam prezentów. Jednak uświadomiłam sobie, że Pan Bóg daje mi każdego dnia najdroższy prezent-moje dzieci. Tak jak Maleńki Jezus jest tak wyjątkowo blisko nas w swoje Boże Narodzenie, tak ja zrozumiałam jak każde z moich dzieci są dla mnie ważne i bliskie mojemu sercu. Każdego dnia uczę się od nich pokory, prostoty życia i radości.


Jak wyglądały moje święta? Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w Afryce nie obchodzi się wigilii. Podobnie jak nie istnieje w Zambii drugi dzień świąt. 24 grudnia razem z Wiolą i naszymi małymi pomocnikami dekorowaliśmy City of Hope. Nelia nakładała gwiazdę na czubek choinki, Moreen dmuchała sztucznego mikołaja, Edith przyklejała srebne aniołki, Kaleb kradł małego Jezuska z szopki bożonarodzeniowej a mała Florence udawała ciągle nieprzytomną i kazała się reanimować. Po zawieszeniu kilometrów własnoręcznie zrobionych łańcuchów, ubraniu sztucznej choinki i udekorowaniu kilku sal poczuliśmy zapach i smak Bożego Narodzenia. Po wieczornej mszy świętej zjadłyśmy z Wiolą zupkę chińską w ramach wieczerzy wigilijnej:)

W pierwszy dzień świąt rzęsisty deszcz towarzyszy nam w przygotowaniach do uroczystego lunchu. Wszyscy mieszkańcy City of Hope zostają zaproszeni na obiad. Dzięki dobrym ludziom z Polski, którzy przysłali nam paczki, mogłyśmy podarować drobne prezenty naszym dzieciom. Ich radość z ołówka, długopisu, zeszytu, spinki do włosów i lizaka jest również i moją radością. 

 


Po południu udajemy się z Wiolą do Salvation Home czyli domu dla chłopców ulicy. Na święta zjechali się wszyscy chłopcy z pozostałych 2 domów Mamy Carol. Każde dziecko jest tu dla mnie błogosławieństwem. Odkrywam to w każdą niedzielę, kiedy po mszy świętej udajemy się do Salvation. Razem gotujemy obiad na kuchni polowej i sprzątamy, razem bawimy się i modlimy.  Dzisiaj widzę ponad 80 dzieci, które zostały kiedyś zebrane z ulicy bo nikt ich nie chciał. Teraz powoli odkrywają wartość i sens życia. Dzisiaj poznają smak Bożego Narodzenia a ja razem z nimi. W drugi dzień świąt mama Carol przyjmuje pod swój dach ponad 200 bezdomnych ludzi w tym większość dzieci i młodzież. Mogą się umyć, dostają nowe ubranie, 2 ciepłe posiłki i małą paczuszkę z mydłem i ręcznikiem.


Święta te spędziłam jak moje dzieci, odkryłam smak prostego życia i radości ze świąt bez szału zakupowego i całego pędu towarzyszącego przygotowaniom świątecznym. Bo prawdziwe Boże Narodzenie to dzielenie się z drugim człowiekiem, dzielenie jego biedy tej fizycznej jak i moralnej. To akceptacja i przyjęcie drugiego człowieka taki jaki jest. Bo Bóg się rodzi w sercach ludzkich, zarówno w tych gorących i zimnych jak lód. Bóg narodził się w moim i Twoim sercu. Bóg narodził się w sercach moich dziewczynek, chłopców ulicy i w sercach bezdomnych ludzi, których mama Carol przyjęła pod swój dach. Bóg rodzi się zawsze niezależnie czy go przyjmujesz czy nie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz